czwartek, 3 października 2019

03-10-2019

Miałam pisać nie tylko wtedy, gdy dzieje się dobrze, ale także, gdy jest źle. Właśnie dzisiaj jest taki dzień…

Rano spóźniłam się na autobus do pracy. Musiałam w związku z tym przejść na drugą stronę ulicy i modlić się o to, że przyjedzie jakikolwiek. Przyjechała 8ka, wcześniej o 3 minuty. Jest dobrze, pomyślałam. Podjechałam (bagatela) jeden przystanek, przeszłam ponownie na drugą stronę ulicy, usiadłam na przystanku, choć dzisiaj i to siadanie wychodziło mi niefajnie :( Przyjechał autobus, podjechałam nim kilka przystanków i wysiadłam. Do pokonania miałam jakieś 300 metrów. Były to najdłuższe metry w moim życiu. Nie wiem, ile razy się zatrzymywałam po drodze. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie dam rady chodzić. Zapłaciłam najprawdopodobniej za to, że poprzedniego dnia zostałam trochę dłużej w pracy, za to, że był już czwartek. Każdy błahy powód okazuje się wcale takim błahym nie być.

W pracy wszystko było za ciężkie. Chciałam się nawet zwolnić przez chwilę, ale miałam w głowie to, że w kolejnym tygodniu mnie znów nie będzie, będę w szpitalu w Warszawie i po prostu nie, nie pójdę wcześniej do domu.
Jest już po pracy, ale jeszcze w pracy. Nagle, ni stąd, ni zowąd, wybucham płaczem. Nawet nie wiem z jakiego powodu. Szlocham i staram się uspokoić, ale słabo mi to wychodzi. To chyba jakaś kumulacja emocji, sama nie wiem… Koleżanka odwiozła mnie do domu, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna.

Dalej mam bardzo sztywne mięśnie, nogi są zdecydowanie za ciężkie, a stóp w ogóle nie czuję. Dlaczego to musi być aż tak męczące? Przecież dbam o siebie (dieta, ćwiczenia, suplementacja), ale to chyba za mało. Muszę jakoś siebie odciążyć i fizycznie, i psychicznie.
To zdecydowanie nie mój dzień, ale wierzę w to, że będzie lepiej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz