Ten tydzień nie najlepiej się zaczął, ale kończy się naprawdę przyzwoicie :)
W poniedziałek zawitałam z tatą (bez niego nie dałabym rady)
do szpitala na kontrolny rezonans magnetyczny, który wykonuje się co roku. Samo
badanie mogłam zaliczyć do naprawdę przyjemnych (40-45min., pozycja leżąca, słyszy
się dużo dźwięków wokół – dla mnie to taka „medyczna” dyskoteka, nie można się
poruszyć, bo ujęcia mogą wyjść niewyraźnie). Czułam się totalnie zrelaksowana
podczas jego trwania (zasypiałam, co tylko potwierdzało ten stan), ale to, co
działo się przed nim i po nim do zbyt przyjemnych zaliczyć nie mogłam. Myślę,
że to wina przede wszystkim tego, co działo się wokół, tej całej „otoczki”.
Chodzi mi o fakt, że musiałam najpierw sporo przejść, aby w tym szpitalu się
znaleźć, w chwili obecnej nie wiadomo, z czym wejście do tej placówki medycznej
będzie się wiązać (tzn. czy trzeba będzie wypełniać różne formularze związane z
koronawirusem, czy pozwolą wejść mi z tatą do środka – stopień umiarkowany
niepełnosprawności to nie to samo, co znaczny, bo nie wymagasz obecności
opiekuna non stop – hmm… formalnie nie wymagasz…). Nie wiadomo, kiedy nogi
odmówią posłuszeństwa i kiedy pomyślałam o tym, by usiąść, musiałam już stać
przy okienku (to dobrze, że bardzo szybko mogłam być przyjęta, ale nie czułam
się zbyt komfortowo, stojąc…). Następnie, musiałam wejść do następnej
rejestracji, oczekiwałam na badanie, samo badanie itd. aż do powrotu ze
szpitala do samochodu. Mam wrażenie, że pomimo, iż w swoim życiu przeszłam dużo
różnych badań i nigdy nie denerwuję się już podczas nich samych, to ta cała „otoczka”,
która się z tym wiąże, do łatwych nie należy. Dlatego ciężko mi powiedzieć czy
za to, że źle się czułam przed i po badaniu, następnego dnia, czyli we wtorek,
to rzeczywiście wina mojego SM, czy może chodziło bardziej o moją psychikę,
która doprowadziła do tego, że źle się czuję i widać to po mojej fizyczności. A
być może i jedno, i drugie. A może przyczyna była jeszcze inna (lekkie
przeziębienie, które doskwierało mi we środę w pracy i które od razu rzutuje na
nasilenie moich wszystkich objawów). Szkoda, że nasz organizm z nami nie
rozmawia, bo wiele kwestii byłoby wtedy łatwiejszych :)
We czwartek było już dużo lepiej. Nawet poszłam z mamą
u boku na dłuższy spacer :) Piątek także był ok, zaś w sobotę nawet pojeździłam
na rowerku stacjonarnym 6min. (umierałam już po 2… ale ja nie z tych, co łatwo
odpuszczają) :)
Muzykoterapia i relaksacja nadal praktykowane ;)