Właśnie mija 15 lat. 15 lat chorowania. Całkiem ładna
liczba, tak na marginesie. Od czego się zaczęło? Od bólu lewego oka. Najpierw
myślałam, że je po prostu przeciążyłam. Przecież sporo się uczyłam, chodziłam
do „wymagającego” ogólniaka, więc nie było to dla mnie czymś dziwnym.
Stosowałam jakieś krople nawilżające, okłady z rumianku, ale nic nie pomagało.
Po jakimś tygodniu poszłam do okulisty. Jak się okazało, wszystko było w
porządku. Nic niepokojącego, dużo nauki i te sprawy. Ale ból dalej nie przechodził…
Zaczęłam bardziej go analizować i doszłam do wniosku, że to oko boli mi, gdy
skrajnie patrzę na daną rzecz, na cokolwiek. Gdy poruszam gałką oczną na boki,
w górę lub w dół. Taki nagły, rwący ból. W międzyczasie zaczęła boleć mi głowa.
Ot i ból, chyba mocny (jak się później okazało, przypominający swoją siłą
migrenowy ból głowy), ale nie miałam czasu na zamartwianie się tym, były o
wiele ważniejsze -„szkolne” – rzeczy do zrobienia. Dam radę. Jak zwykle. W
kryzysowym momencie wzięłam pół tabletki przeciwbólowej. Pół, bo cała to już za
dużo. Całe życie byłam wyjątkowo zdrowym dzieckiem i moja awersja do leków była
raczej czymś normalnym.
W którymś momencie zaobserwowałam, że tym lewym okiem widzę
jakoś niewyraźnie, jakby przez mgłę. Gdyby ktoś mi ją z tego oka zabrał, to
wszystko byłoby ok. Pomyślałam, że na pewno się poprawi. Lada dzień minie. Ale
nie mijało… Kolejna wizyta u okulisty. „Proszę się nie martwić. Wszystko jest w
porządku”. Zaczęłam prześwietlać internet. Wpisywałam objawy, czytałam i
czytałam. O, jest! Znalazłam! Mam zapalenie nerwu wzrokowego. Coś tam między
wierszami było napisane, że w większości przypadków to pierwszy objaw
stwardnienia rozsianego. Sprawdziłam co to takiego. Jakieś zdjęcia osób na
wózku. Eeee… Na pewno nie u mnie. Niby po 20-tce może się zacząć, a ja mam dopiero
16 lat, więc jestem za młoda. Jak pójdziemy znów do okulisty, to na pewno
powiem o swojej internetowej diagnozie. Byłam z siebie naprawdę dumna.
Któregoś dnia stwierdziłam, że kolory zaczęły być mniej
ostre. Jakby zaczęły się zlewać. Dziwne. Ból oka, nieustanny ból głowy,
widzenie jak przez mgłę, a teraz jeszcze to. Po raz trzeci poszłyśmy z mamą do
okulisty. Pani doktor kazała mi przeczytać te cyferki lub liczby na okrągłym,
różnokolorowym tle. Prawym okiem szybciutko wszystko przeczytałam. Pora na
lewe. Tym okiem nie przeczytałam nic. Wszystko się zlało w jeden, okrągły
obraz. To chyba źle. Pani doktor sprawdzała jeszcze kilka rzeczy. Po cichu
zaczęłam mówić o swoim internetowym odkryciu, że to zapalenie nerwu wzrokowego.
Zdumiona i nieco przerażona, że trafiłam w diagnozę, przyznała mi rację. I
wypisała skierowanie do szpitala.
Miałam to niezwykłe szczęście, że następnego dnia
praktycznie wszystko minęło. Pozostał jedynie niewielki ból oka. Doświadczyłam
regeneracyjnego cudu własnego organizmu, co na początku chorowania może mieć
miejsce. Okulista ze szpitala skierował mnie do neurologa dziecięcego. Na
odwrocie skierowania było napisane: „podejrzenie SM?”. W ten oto sposób
trafiłam do neurologa. Z racji tej, że nie miałam żadnych fizycznych objawów,
zalecono cykliczną kontrolę. Tyle. Byłam zdrowa. Tak myślałam w tamtym
momencie.
O tym, co działo się dalej napiszę w którymś z kolejnych
dni, bo już nie czuję pleców i stóp, a drętwienia to naprawdę nic miłego ;) Ale
wiecie co? Ja naprawdę byłam wtedy bohaterką i jestem dumna z tego, jak do tego
podchodziłam i jaka byłam. Taka refleksja :)