niedziela, 5 stycznia 2020

05-01-2020

Właśnie mija 15 lat. 15 lat chorowania. Całkiem ładna liczba, tak na marginesie. Od czego się zaczęło? Od bólu lewego oka. Najpierw myślałam, że je po prostu przeciążyłam. Przecież sporo się uczyłam, chodziłam do „wymagającego” ogólniaka, więc nie było to dla mnie czymś dziwnym. Stosowałam jakieś krople nawilżające, okłady z rumianku, ale nic nie pomagało. Po jakimś tygodniu poszłam do okulisty. Jak się okazało, wszystko było w porządku. Nic niepokojącego, dużo nauki i te sprawy. Ale ból dalej nie przechodził… Zaczęłam bardziej go analizować i doszłam do wniosku, że to oko boli mi, gdy skrajnie patrzę na daną rzecz, na cokolwiek. Gdy poruszam gałką oczną na boki, w górę lub w dół. Taki nagły, rwący ból. W międzyczasie zaczęła boleć mi głowa. Ot i ból, chyba mocny (jak się później okazało, przypominający swoją siłą migrenowy ból głowy), ale nie miałam czasu na zamartwianie się tym, były o wiele ważniejsze -„szkolne” – rzeczy do zrobienia. Dam radę. Jak zwykle. W kryzysowym momencie wzięłam pół tabletki przeciwbólowej. Pół, bo cała to już za dużo. Całe życie byłam wyjątkowo zdrowym dzieckiem i moja awersja do leków była raczej czymś normalnym.

W którymś momencie zaobserwowałam, że tym lewym okiem widzę jakoś niewyraźnie, jakby przez mgłę. Gdyby ktoś mi ją z tego oka zabrał, to wszystko byłoby ok. Pomyślałam, że na pewno się poprawi. Lada dzień minie. Ale nie mijało… Kolejna wizyta u okulisty. „Proszę się nie martwić. Wszystko jest w porządku”. Zaczęłam prześwietlać internet. Wpisywałam objawy, czytałam i czytałam. O, jest! Znalazłam! Mam zapalenie nerwu wzrokowego. Coś tam między wierszami było napisane, że w większości przypadków to pierwszy objaw stwardnienia rozsianego. Sprawdziłam co to takiego. Jakieś zdjęcia osób na wózku. Eeee… Na pewno nie u mnie. Niby po 20-tce może się zacząć, a ja mam dopiero 16 lat, więc jestem za młoda. Jak pójdziemy znów do okulisty, to na pewno powiem o swojej internetowej diagnozie. Byłam z siebie naprawdę dumna.

Któregoś dnia stwierdziłam, że kolory zaczęły być mniej ostre. Jakby zaczęły się zlewać. Dziwne. Ból oka, nieustanny ból głowy, widzenie jak przez mgłę, a teraz jeszcze to. Po raz trzeci poszłyśmy z mamą do okulisty. Pani doktor kazała mi przeczytać te cyferki lub liczby na okrągłym, różnokolorowym tle. Prawym okiem szybciutko wszystko przeczytałam. Pora na lewe. Tym okiem nie przeczytałam nic. Wszystko się zlało w jeden, okrągły obraz. To chyba źle. Pani doktor sprawdzała jeszcze kilka rzeczy. Po cichu zaczęłam mówić o swoim internetowym odkryciu, że to zapalenie nerwu wzrokowego. Zdumiona i nieco przerażona, że trafiłam w diagnozę, przyznała mi rację. I wypisała skierowanie do szpitala.

Miałam to niezwykłe szczęście, że następnego dnia praktycznie wszystko minęło. Pozostał jedynie niewielki ból oka. Doświadczyłam regeneracyjnego cudu własnego organizmu, co na początku chorowania może mieć miejsce. Okulista ze szpitala skierował mnie do neurologa dziecięcego. Na odwrocie skierowania było napisane: „podejrzenie SM?”. W ten oto sposób trafiłam do neurologa. Z racji tej, że nie miałam żadnych fizycznych objawów, zalecono cykliczną kontrolę. Tyle. Byłam zdrowa. Tak myślałam w tamtym momencie.

O tym, co działo się dalej napiszę w którymś z kolejnych dni, bo już nie czuję pleców i stóp, a drętwienia to naprawdę nic miłego ;) Ale wiecie co? Ja naprawdę byłam wtedy bohaterką i jestem dumna z tego, jak do tego podchodziłam i jaka byłam. Taka refleksja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz