W ostatnim czasie (tydzień – półtorej tygodnia) fizycznie
czuję się naprawdę nieźle. Zaczęłam regularnie po pracy chodzić na spacery – co
prawda tylko naokoło bloku i zawsze w czyjejś asekuracji, ale zawsze to coś ;),
wykonywać jakieś ćwiczenia na równowagę (uszkodzonego móżdżku nie naprawię, ale
może będzie nieco lepiej, kto wie), ćwiczyć z hantelkami i razem z aplikacją
(nie dam rady wykonać wszystkiego nawet na łatwym poziomie, ale mniejsza o to,
liczy się aktywność). Mam nadzieję, że uda mi się tę tendencję utrzymać jak
najdłużej, ale wiem, że kiedyś nadejdzie cięższy czas i wtedy będę mogła tylko odpoczywać.
W przeszłości starałam się podejmować jakąś lekką aktywność nawet w tych
gorszych momentach, ale dzisiaj już wiem, że nie ma to zbytnio sensu. Ciekawy
jest fakt, że choruję już od tylu lat, a ciągle dowiaduję się o swoim
organizmie czegoś nowego. Myślę, że warunkuje to fakt, że coraz to dochodzą jakieś
nowe objawy, a inne się nieco zmieniają, znikają czy się nasilają. Kiedyś, przykładowo, praktycznie
nie bolała mi głowa, dzisiaj ma to miejsce o wiele częściej. Bardzo często jest
to ból powiązany z moimi oczami (uszkodzeniami w nerwie wzrokowym, moje oczy są
dzisiaj znacznie słabsze, dlatego zdecydowanie częściej zobaczycie mnie w
okularach niż soczewkach). Od paru dni biorę także amantadynę na to, by mieć
więcej energii i by zmniejszyły się te moje drżenia. Widzę pozytywne działanie
i na jedno, i na drugie, choć ze skutkami ubocznymi także muszę walczyć
(zawroty głowy, ból w obrębie klatki piersiowej, zbyt duże pobudzenie
momentami, zwiększona potliwość, większy oczopląs czy uczucie „mętliku w głowie”).
Coś za coś. Zobaczymy jak będzie później.
Tyle w kwestii mojej „fizyczności”, z której jestem obecnie
naprawdę zadowolona. Gorzej ma się na pewno aspekt psychiczny. Już od pewnego
czasu jestem w jakimś „dołku” i nie mogę z niego wyjść. Najzwyczajniej w
świecie jestem smutna. Od lipca poprzedniego roku zaszło wiele zmian w moim
życiu. Musiałam je przeorganizować i zmierzyć się z pojęciem samotności (oczywiście
wiem, że mam wokół siebie wiele aniołów, wiem także, że mogę liczyć na pomoc i
dobre słowo od wielu osób - nawet „moich” podatników:)), kobiecości czy
atrakcyjności. Każda chorująca kobieta wie na pewno jak trudne jest dla nas zwłaszcza
to ostatnie. Kiedy nasze ciało niedomaga, a w naszej głowie tworzy się obraz
nas samych w chorobie, ale widziany z perspektywy innych. Zdaję sobie sprawę,
że jest to najczęściej obraz wypaczony, ale w głowie po prostu „siedzi”. Mają
na to wpływ i nasze wcześniejsze doświadczenia, i „zamiatanie” niektórych spraw
(od dłuższego czasu) „pod dywan”. Wiem, że jest to coś nad czym muszę aktualnie
popracować (tutaj ukłony w kierunku mojej Pani psycholog, która dzielnie mi
towarzyszy od kilku już lat). Na wszystko potrzeba czasu, być może pewnych
zdarzeń w moim życiu i… prawdziwej wiosny, gdy wszystko zacznie na nowo żyć.
Musi być dobrze. I będzie. Nie wiem skąd, ale ja to po
prostu wiem!:)
P.S. Pamiętajcie o tym 1,5% podatku. Niekoniecznie w moim
kontekście, bo naprawdę wiele osób potrzebuje czyjejś uwagi i pomocy. Ale
bądźcie pewni, że to może odmienić czy nawet uratować czyjeś życie!