Myślę o majowym turnusie rehabilitacyjnym, o wyjazdach wakacyjnych, o tym, że jest ciepło, że jest przyjemnie, że jest spokojnie i radośnie…
W ostatnim czasie jakoś tak mało okazji do tego, by czuć się
fajnie. Od ponad miesiąca jest mi ciężko. Ciężko we wszystkim, co wiąże się z
moją sprawnością: podnoszenie się z łóżka, przewracanie się na drugi bok, sznurowanie
i nakładanie butów, ubieranie się, chodzenie, jakiekolwiek ćwiczenia,
jakiekolwiek porządki domowe itd…. W tym tygodniu chyba nastąpiło apogeum i
czułam się bardzo źle :( Wstawanie do pracy było okraszone ogromnym zmęczeniem.
I w zasadzie tak wyglądał później cały dzień. W pracy jestem tak zaaferowana
tym wszystkim, co wokół, by zdążyć, by „nie dać plamy”, że nie zauważam jak
jest mi ciężko. Przypominam sobie o tym dopiero, gdy wstaję do łazienki, gdy
idę po czajnik, aby wlać sobie wody lub gdy pieczątka czy długopis wypadają mi
z rąk. Nawet nie potrafię opisać do końca jak się w tym wszystkim czuję. To
wszystko jest jakby „na siłę”, bo wiem, że muszę, bo wiem, że tak trzeba, bo
mam nadzieję, że to wszystko jednego dnia zaprocentuje i będzie lepiej.
Przez dwa piękne dni w ciągu tego miesiąca miałam się
świetnie. Miałam wrażenie, że zdrowieję. Nie chciałam iść spać, by to się nie skończyło.
Chciałam na maksa wykorzystać ten czas, to uczucie, gdy jesteś taki lekki, a
Twój umysł nawiedzają wyłącznie dobre myśli. Nie mogę się już doczekać tego
turnusu rehabilitacyjnego w Ustce. Jeśli ma być lepiej, to na pewno po tym
wyjeździe. I tego się trzymajmy:)
P.S. Nie wiem jak bym sobie poradziła w tym czasie bez moich
bliskich. Jesteście wielcy!:)