wtorek, 25 lutego 2020

25-02-2020

Praca. Praca. Praca. Dużo pracy jednym słowem, a nawet bardzo dużo. Nie mam przez to na nic czasu. Podziwiam siebie nieskrywanie za ilość sił, które mam obecnie na co dzień. Nie mam pojęcia, skąd dokładnie pochodzą te moje siły. Mam podejrzenie, że to zasługa naturopatii i adrenaliny, która każe mojemu organizmowi wznieść się na wyżyny moich możliwości. Wierzę w to, że w późniejszym czasie nie zemści się to na mnie…

Nieraz bywało tak, że łączyłam pracę z rehabilitacją (taką „dojazdową”, kilkugodzinną), że bardzo dużo pracowałam, a później musiałam iść do szpitala z powodu rzutu, czyli zaostrzenia objawów choroby czy pojawienia się nowych. A każdy rzut pozostawia po sobie „ślad”, czyli nawet podawane dożylnie sterydy nie potrafią wyeliminować całkowicie stanu zapalnego, który pojawia się w mózgu i zostaje pewien defekt, który przypomina o sobie, gdy jestem przykładowo zmęczona.

Dotknęłam tutaj kolejnego tematu, z którym mam na co dzień problem. Nigdy nie wiem, kiedy „już wystarczy”, gdy sprzątam, gdy pracuję, gdy chodzę. Nie wiem, c znajduje się ta cienka granica, aby nie przedobrzyć, aby się  zbyt mocno nie zmęczyć. Odczuwam to dopiero później, gdy nie dam rady chodzić czy muszę się położyć albo gdy padam nagle całkowicie ze zmęczenia. Uwierzcie, że jest to niezwykle trudne. Nie chcę być uważana za lenia, a z drugiej strony nie ma sensu zachowywać się jak bohaterka i robić coś ponad siły ;)

Mam nadzieję, że ten ciężki okres w pracy skończy się jak najszybciej i „bez ofiar” powrócę do status quo :)