piątek, 11 października 2019

11-10-2019

I wróciłam. Na szczęście wszystko poszło bardzo szybko (co prawda, cała historia z hematologiem zaczęła się jakieś 4-5 lat temu) i mogłam wracać do domu. Mowa o pobycie w szpitalu, a dokładnie w Instytucie Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie. Wróciłam po kilku dniach z diagnozą: łagodna postać jednego z rodzajów skazy krwotocznej. I oby łagodną pozostała :) Na co dzień muszę po prostu uważać, stosować się do zaleceń lekarskich, zawsze informować odpowiednie osoby (np. lekarzy, ratowników medycznych), że mam tę skazę oraz muszę wiedzieć co robić, gdy różowo nie będzie. W szpitalu poznałam baaaaardzo sympatyczne, niezwykle pomocne i ciekawe osoby, dowiedziałam się o tym, z jakimi problemami muszą się mierzyć pozostali pacjenci. A uwierzcie, że niektóre historie były po prostu przerażające. Kolejna lekcja pokory, gdy Ty i Twoja choroba wydają się być malusieńkie w obliczu tego, o czym mówią inni.

Już nie po raz pierwszy mogę stwierdzić, że w szpitalu (mimo że dom to dom, wiadomo o co chodzi :)) czuję się jak ryba w wodzie. Mogę się zachwiać idąc, iść slalomem, może zadrżeć mi ręka, mogę się zmęczyć z byle powodu. Myślę, że to MOGĘ jest tutaj najważniejsze. Wszyscy są równi, wszyscy trafiają tutaj z jakimś problemem i chcą go rozwiązać. A to czy idziesz prosto nie jest wcale kluczowe. Zwróciłam uwagę, że na oddziale przebywało zdecydowanie więcej mężczyzn niż kobiet i dlatego: Panowie (i Panie), uważajcie na swoją krew!

Jak moje SM w przeciągu tych kilku dni? Różnie. Można powiedzieć, że (niczym) na skrzydłach pokonałam pieszo odcinek (około kilometrowy) z metra do szpitala (jakby nie było, z pomocą mamy), czyli lekko (w takich momentach mam wrażenie, że w sumie to wszystko nieprawda, a o chorobie przypomina mi tylko fakt, że dużą część czasu patrzę pod nogi albo gdy się potknę) i przyjemnie :) Z kolei, gdy już wychodziłam, pokonanie tej samej drogi było nie lada wyczynem. Nie dałam rady iść, a padający deszcz to tylko utrudniał. Mimo usilnych starań lewa noga była bardzo oporna na zginanie i większą część drogi ją ciągnęłam za sobą. A jak do tego włączy się oczopląs - który wynikać może i z gorszej kondycji neurologicznej w danej chwili, i ze zdenerwowania, bo gorzej mi się idzie, a i tak naprawdę ze wszystkiego po trochu – to jest po prostu strasznie. Sam pobyt w szpitalu oceniam dobrze, bardzo pomagały mi Panie z pokoju, za co jestem im niezwykle wdzięczna :) Dzień po powrocie do domu był najgorszy. Ogarnęło mnie takie zmęczenie i ból wszystkich kończyn, jakbym przerzuciła łopatą z tonę węgla…


Jestem ostatnio taka nijaka. Łatwo się denerwuję, łatwo sprawić, że będę płakać. Chyba potrzebuję trochę spokoju i stabilizacji. Hmm, muszę nad tym swoim humorem i emocjami popracować.


Przypomniała mi się taka rzecz. Pewnego dnia, gdy wracałam (a to był na pewno wtorek, więc byłam po pracy, później zaś miałam wizytę u psychologa, więc miałam prawo być zmęczona po całym dniu) z przystanku autobusowego do domu i przez jakieś 10-15s szłam, jakbym była zdrowa. Tzn. czułam, że tak właśnie bym szła (w taki sposób), gdybym była zdrowa. Było to tak silne wrażenie i moje przekonanie o byciu zdrową w tej chwili, że ten wtorek i te 10s zapamiętam już na zawsze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz