sobota, 28 września 2019

13-02-2019 part 1


Jestem ledwo żywa. Nie dam rady ruszyć ani ręką (dobrze, że palce, choć sztywne, są jeszcze sprawne i mogę trochę napisać), ani nogą. Za mocno się namęczyłam w pracy i po pracy, bo musiałam odebrać paczkę z paczkomatu, którą trzeba było nieść pod pachą. Aż tyle energii to wszystko zabiera…
Odgrzałam sobie obiad. Chciałabym zrobić „swój”, taki od A do Z, ale nie mam na to sił… Może jutro będzie lepiej. Chwilowo chęci niby są, tylko sprawnego wykonawcy brak. Mam nawet problem z tym, by usiąść właściwie na stołku i nie upaść, a co dopiero zrobić obiad. Ale chęci są, tylko brak fizycznych możliwości. W takich momentach myślę, że „umieram”, a w zasadzie, że tak wygląda umieranie.
Jak dobrze, że zima w Białymstoku odpuściła. Przynajmniej mogę bez większego lęku (bo zawsze jakiś zostaje, gdy chodzę) wyjść z domu. Byłam przez ten ubity śnieg i lód po prostu przerażona. Wiem, że zdrowym osobom wydawać by się to mogło dziwne, ale ja chwilami stałam na chodniku i zbierałam się przez 10 sekund na odwagę, by zrobić na tyle zgrabny i pewny krok do przodu, aby nie upaść. A niby jeszcze  niedawno jak strzała zbiegałam po schodach z 4 piętra… Hmm, dzisiaj już nawet nie pamiętam jak to było chodzić „normalnie”. Ta normalność dzisiaj wygląda dla mnie zupełnie inaczej.

Zjadłam, piszę co nieco, jest mi ciepło (ach, ten niezawodny koc), trochę odpoczywam. Zrobiło mi się błogo. Chyba pora na drzemkę. Przynajmniej organizm odpocznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz