Łeba. Sentyment do tego miejsca
zostanie mi chyba do końca życia. Już nie wiem który raz tam się pojawiłam. Tym
razem raczej przypadkiem, ale jednak. Na turnus rehabilitacyjny pojechałam z
rodzicami. Tyle załatwiania przy tym turnusie… Należy znaleźć właściwy ośrodek,
dostosować termin (uwzględniając własne plany, porę roku, to, z kim się jedzie
i przede wszystkim pracę), poinformować MOPR w ciągu 30 dni od otrzymania
decyzji o dofinansowaniu turnusu o wyborze ośrodka, poinformować (a raczej
poprosić) pracodawcę o wolne od pracy na czas uczestnictwa w turnusie
rehabilitacyjnym (okazało się w międzyczasie, że 2 rozporządzenia ministra są
ze sobą w sprzeczności i wniosek – skierowanie lekarza na turnus
rehabilitacyjny musi zostać zmieniony, bo jest niekompletny… ale to już zajmą
się tym wyżej, ja ich tylko poinformowałam J),
akceptacja prośby przez pracodawcę i można jechać J Przez pierwszych kilka dni w Łebie czułam się
nieswojo, ale później było coraz lepiej i te 2 tygodnie minęły tak szybko…
Ośrodek zapewniał bardzo dobre warunki zakwaterowania, bardzo smaczne
wyżywienie (posiłki serwowane 3 razy dziennie, w tym śniadanie i kolacja w
formie szwedzkiego bufetu), 2 zabiegi dziennie (niby niedużo, ale gdy dokupiłam
sobie jeszcze dwa, to we czwartek i piątek odczuwałam zmęczenie). Już po
pierwszym dniu zabiegów poczułam różnicę (na plus! rzecz jasna). Wydaje się, że
co 2 zabiegi mogą dać, ale, gdy chorujesz poważniej, jak widać, różnicę czuć od
razu. Dwa dokupione zabiegi to bieżnia i rowerek stacjonarny. I po raz kolejny
muszę stwierdzić, że są one zbawienne dla mnie. Przede wszystkim bieżnia działa
jak turbodoładowanie dla nóg. W Łebie, mimo 30-stopniowych upałów, robiłam
4500-6500 kroków każdego dnia, czyli byłam jak, prawie, zdrowy człowiek.
Oczywiście, gdy był upał szukałam chłodniejszego schronienia gdziekolwiek, a
owe kroki robiłam z rana (zabiegi miałam przed południem, a wrócić z zabiegów
pomagał mi tata) lub wieczorem (zawsze szłam pod rękę z mamą – mniejsze
zmęczenie przy chodzeniu). Wieczorami chodziliśmy nad morze – było przepięknie:
ciepło, a morze było niezwykle spokojne. W efekcie odpoczęłam i fizycznie, i
psychicznie, nabrałam trochę więcej sił, zmniejszyło się uczucie sztywności
mięśni. Jednym słowem: nic lepszego dla SM-owca niż turnus rehabilitacyjny, nie
wymyślili, więc korzystajcie! Ja zawsze zabieram ze sobą opiekuna – mamę i
uwierzcie, że jest o niebo łatwiej. Zastanawiam się jak radzą sobie sami chorzy
na takich turnusach. W życiu sama bym nie pojechała, bo nie poradziłabym sobie
i tyle.
P.S. Wystarczy na dzisiaj. Tak już
bolą mi ręce. Jakieś gorsze dni mam ostatnio. Nie wychodzę z domu – jest za
ciepło. Ale napisane, o! J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz