No i stało się. Trafiłam do szpitala, ale było mi już tak ciężko, że musiałam „wszystko rzucić” i dać sobie pomóc. Objawy mi się nasilały, a ja czułam się po prostu bezradna… I wiecie co? To chyba była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć.
Chciałabym w tym miejscu bardzo podziękować wszystkim tym, którzy
trzymali (nadal trzymają na pewno) za mnie kciuki i za wszelkie życzenia
zdrowia i powrotu do sił. Jest to taki „dowewnętrzny” zastrzyk, dzięki któremu mam
wrażenie, że każdy mój krok wspiera tak wiele osób, że nawet, gdy upadnę, to
zawsze się podniosę:) Jest to bezcenne. Tym bardziej, że ostatnie miesiące nie
były dla mnie łatwym czasem.
Spędziłam, bagatela, 4 dni w szpitalu. Przez 3 dni podawano
mi sterydy. Standardowa procedura, ale zadziało się tym razem także coś więcej
– poruszono kwestię nieskuteczności obecnego leczenia, które stosuję na co
dzień - fumaranem dimetylu. Moje trzyletnie zabiegania o to, bym mogła zacząć
„brać” lepszy lek chyba się powiodą. „Chyba”, bo, jak zwykle, czas pokaże. Na
razie nie chcę się jeszcze na to stuprocentowo nastawiać, bo wiem z
doświadczenia, że w życiu bywa różnie. Ale wygląda na to, że ktoś w końcu
usłyszał mój głos.
Chciałabym pochwalić i bardzo sprawne przyjęcie do szpitala,
i opiekę lekarską, pielęgniarską, pracę pań salowych i sanitariuszy (leżałam w Klinice Neurologii i
Oddziale Udarowym Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku). Tutaj
wszystko działało na wysokich i szybkich obrotach. Miałam naprawdę dużo badań,
ale nie tylko ja, pozostałe panie z „mojej” sali również. Widać było i chęć, i
prawdziwą determinację w tym, aby pomóc chorym. Tak właśnie wyobrażam sobie
działanie publicznej służby zdrowia.
Towarzystwo innych pań w pokoju było na tyle miłe i
ujmujące, że gdy wróciłam już do domu, to odczuwałam sporą „pustkę”, że już ze
sobą nie porozmawiamy czy wspólnie nie poćwiczymy. Do niezbyt przyjemnych
podczas pobytu w szpitalu należały problemy ze snem (to normalne przy
sterydoterapii) i nie najlepsze (choć zgodne i z moimi, i lekarzy,
przypuszczeniami) wyniki rezonansów.
Przez pierwszych kilka dni po powrocie do domu czułam się
jak bym była „na haju”. Nie czułam bólu, mogłam spać dużo, ale też nie musiałam
wcale. Stąd przez kilka dni zasypiałam o drugiej czy trzeciej w nocy. Duża
część objawów zniknęła w ogóle. Wyjątkiem były mięśnie, które jakby nie mogły
się zdecydować czy powinny być spięte czy raczej nie. W związku z tym, do tej
pory mam trochę problem z tym, aby się podnieść. W trakcie i po sterydoterapii
dokuczliwe bywają bóle żołądka. Obecnie jeszcze pobolewa mi kręgosłup w części
lędźwiowej (domyślam się, że chodzi o intensywną pracę nerek, które chcą
nadmiarową ilość sterydu usunąć z organizmu).
A jak się czuję teraz? Na pewno lepiej, choć część objawów
związanych z chorobą już powróciła, ale na szczęście są mniej nasilone niż były
przed szpitalem. Chodzi mi się nawet przyzwoicie, ale bolączką jest brak wytrzymałości.
Ale tutaj potrzeba czasu. Myślę, że za 3-5 tygodni od teraz powinno być już naprawdę
dobrze w tym względzie :) Ostatnio zakupiłam materac nawierzchniowy na łóżko,
aby móc trochę zniwelować towarzyszące mi wzmożone napięcie mięśniowe. Planuję
także wrócić do regularnej rehabilitacji.
To chyba tyle:)
Na koniec podam jeszcze link do informacji o mnie na stronie
Fundacji Dobro Powraca: https://dobropowraca.pl/podopieczny/katarzyna-nikiciuk/
(ostatnio było trochę zmian i odnowili nieco swoją stronę). Zachęcam także do
poczytanie o innych podopiecznych Fundacji: https://dobropowraca.pl/podopieczni/
Dzielmy się pozytywną energią:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz