Niedawno, tzn. jakiś miesiąc temu, „świętowałam” 20-lecie
trwania swojej choroby. Wiem, wiem, co tutaj świętować, można by spytać.
Kupiłam tort na tę okoliczność, który skonsumowałam w gronie najbliższych. Co
36-letnia ja chciała w ten sposób uczcić? Nie, nie chorobę, ale to, jak sobie z
nią radziłam i radzę. 20 lat bohaterstwa, okupionego niekiedy łzami, zgryzotami
i niepewnością. Lata walki, poświęceń, zrozumienia dla siebie w chorobie. Czas
na jej akceptację, czas zmagań dla mnie jako kobiety, która często odczuwa brak
swojej atrakcyjności, nie wspomnę już o kwestiach związanych z macierzyństwem. Ale
to, mimo wszystko, i czas radości, że miałam i mam wiele bliskich osób obok siebie, że
tak wielu dobrze mi ciągle życzy, często mi o tym mówiąc oraz wspierając. To
dla mnie także czas, gdy uczyłam się pokory i zbierałam doświadczenia, odkrywałam wiele różnych emocji, które często nie były łatwe. To wszystko wykreowało moją obecną
rzeczywistość. Ten 20-letni okres to moja lekcja. I jestem dumna z tego, jak
sobie z nią radzę. Nie idealnie, bo i na pewno z jakimiś niedociągnięciami, z
jakimiś „dziurami”, ale chyba inaczej nie było można. Musi być „po Kasiowemu”.
I to chyba w tym wszystkim moja największa wartość dodana. Jak to ja, „szklanka
jest do połowy pełna” po tych 20-stu latach ;)
Jak się czuję? Bardzo
różnie. Przydarzały się i w ostatnim kwartale infekcje, ze skutkami których
walczę do tej pory. A i momenty, gdy moja równowaga odmawiała jakiejkolwiek
współpracy, a nogi zupełnie mnie nie niosły. Nie wspomnę o oczopląsie, ogromnym
zmęczeniu czy drżeniach, które sprawiały, że były chwile, gdy chciałam uciec z
pracy i zaszyć się w jakimś kącie do momentu, gdy będzie choć trochę lepiej.
Ale były i momenty względnej stabilizacji czy uśmiechu. Myślę, że większość
chorych to zna. Kalejdoskop doznań i emocji.
Na koniec, chciałabym przypomnieć jak wielką wagę dla
chorych i potrzebujących ma 1,5% podatku. Dlatego pamiętajmy o nim przy
rozliczaniu swojego PIT-u.
Do napisania! :)