Nareszcie! :)
Po pierwsze i najważniejsze, chciałabym Wam podziękować za
to, że zechcieliście przekazać na moją rzecz 1,5% swojego podatku. Jestem bardzo
wzruszona ilością wpłat i już wiem, że wykorzystam tę kwotę na kolejny, typowo
neurologiczny turnus rehabilitacyjny w ośrodku „Neuron” w Bydgoszczy w
następnym roku.
W maju tego roku byłam tam po raz
pierwszy i na pewno nie ostatni. To zupełnie inny rodzaj turnusu w porównaniu
do dotychczasowych. Kilkadziesiąt godzin aktywnych ćwiczeń, korzystanie z
lokomatu, który przypominał mi jak prawidłowo powinnam chodzić czy m.in. nauka
chodzenia z kijkami, bez których teraz nie wyobrażam sobie chodzenia w pracy, po
domu (jak chociażby wczoraj i dzisiaj, gdy mięśnie są sztywniejsze i ciężej się
chodzi), po szpitalu czy na zewnątrz, gdy nie wieje, nie jest za gorąco i mam
po pracy więcej sił (trochę tych warunków musi być spełnionych bym nie musiała „używać”
pomocnego ramienia drugiej osoby, ale i tak warto mieć taką opcję). Nie mogę
nie wspomnieć o wykwalifikowanej i niezwykle sympatycznej kadrze oraz o
rodzinnej atmosferze. Dzięki pobytowi dowiedziałam się także, że mam osteopenię
(taki stan przed osteoporozą, ale na szczęście odwracalny, jednakże informujący,
że suplementacja D3 i wapnia ma sens, ale muszę także częściej „obciążać” swój
szkielet, więc ćwiczyć czy chodzić). Zobaczyłam, jak wielu z nas potrzebuje
takich turnusów. Osoby po różnorakich wypadkach, udarach czy posiadających neurologiczne
schorzenia. Widząc po przyjeździe zdecydowaną większość osób na wózkach, widząc
tyle ludzkich dramatów, poczułam się jak jedna z najzdrowszych osób na
turnusie. Tego poczucia dopełniał jakże niezwykle pozytywny feedback od lekarzy
czy fizjoterapeutów, że naprawdę dobrze sobie radzę. I tutaj doświadczyłam
niejakiego dysonansu. W ośrodku byłam „prawie” jak zdrowa, w Białymstoku czuję
się zupełnie inaczej… Lekcja pokory przyda się każdemu.
Reasumując, turnus uważam za
bardzo udany :)
Po turnusie było naprawdę dobrze.
Forma i pozytywne nastawienie mi towarzyszyły. Żałuję tylko, że w maju czy w czerwcu
było bardzo wietrznie, przez co nie mogłam na zewnątrz chodzić z kijkami, wiatr
zbyt mocno mnie rozpraszał.
A od sierpnia nastąpił spadek
formy. Infekcje, problemy z poruszaniem się, zawroty głowy. Czekałam na kolejną
dawkę leku jak na zbawienie. Nie wiem, dlaczego tym razem już po trzech
miesiącach od podania leku zaczęłam odczuwać tzw. „crap gap”, czyli takie
nasilenie wielu objawów choroby, które pojawiają się u mnie z reguły 1,5
miesiąca przed podaniem kolejnej kroplówki. Było zdecydowanie za wcześnie… No,
ale nic, było ciężko przez długi czas, chwilami bardzo ciężko (zwłaszcza, gdy
nie byłam w stanie zrobić kroku…), ale jednak byłam cierpliwa i dotrwałam. 7
listopada otrzymałam kroplówkę. Czułam się bardzo zmiennie od tego czasu. Na
szczęście od ostatniej środy mój stan zaczął się normować i oby tak już zostało
na jak najdłużej :)
Wiele ciemnych myśli przechodziło
przez moją głowę w tym czasie. „Jak to będzie wyglądać dalej?”, ”A jeśli choroba „każe” mi leżeć?”, ”A co, jeśli ja się załamię i nie będzie mnie
już nic pchać do przodu?”, „A co, jeśli ja już nigdy w życiu nie pójdę na
zakupy, bez tego uczucia „ciężaru”, gdy będę przeglądać jakieś rzeczy na
wieszakach?”, „A co, gdy nie doświadczę spaceru, gdy będę dała radę iść
samodzielnie, choć przez chwilę?”. Nie chcę bagatelizować tych myśli, muszę do
tego podejść bardzo racjonalnie i mieć jakiś plan. Mam narzędzia – kombinezon,
masażer do stóp na sucho, pistolet do masażu, piłkę rehabilitacyjną, ”berety” –
jestem aktywna zawodowo, ćwiczę, ogólnie dbam o siebie. Trzeba być jeszcze bardziej sumiennym, poukładać to
wszystko w swojej głowie. Musi być dobrze!
Trzymajcie za mnie kciuki.